Gliwickie Metamorfozy" - Stowarzyszenie na Rzecz Dziedzictwa Kulturowego Gliwic
 

KWK Sośnica-Makoszowy 

- wizyta na "ścianie"

 
   www.gliwiczanie.pl

 

 

Dzięki uprzejmości władz kopalni  Sośnica-Makoszowy ruch Sośnica miałam okazję obejrzeć z bliska normalną fedrującą węgiel ścianę wydobywczą a nie jakieś pokazówki dla turystów.

Była nas grupka pań, u których w domach o kopalni mówi się na okrągło, a same zobaczyć okazji nie miały. Ja wprawdzie byłam na dole pracującej kopalni, na poziomie 1000, ale na pracach drążenia chodnika w skale i w dodatku na kopalni niemieckiej...

Zaczęło się przepisowo - od szkolenia używania aparatów ucieczkowych.
Potem łaźnia i pełna metamorfoza - dostałyśmy kompletne ubranka robocze z potwornymi onucami włącznie

Następnie pobrać lampy i aparaty ucieczkowe i byłyśmy gotowe.
Jeszcze nas postraszyli tablicami w których duch ubiegłego ustroju miesza się z komiksową grafiką.
No i zjechałyśmy na dół - na poziom 750. Taki widok przywitał nas po wyjściu z klatki.

Znowu krótkie szkolenie - jak nie włazić pod trakcję będącą pod napięciem i zaprowadzono nas do osobówki.
Ciasnota okropna, łomot i huk, a tymczasem normalnie są to chwile gdy górnicy jadący do pracy wykradają jeszcze trochę snu. Jak oni mogą spać w tych warunkach?? Nic tylko wieloletnie przyzwyczajenie....
Wreszcie osobówka się zatrzymała i dalej ruszyliśmy piechotą po torach...
 

 
 

 
  Dla celów bezpieczeństwa przeciwwybuchowego wszystko posypane jest pyłem, którego zadaniem jest stłumienie ognia w razie wybuchu - w końcu to kopalnia o IV-tym najwyższym stopniu zagrożenia metanowego. Zresztą metanomierze różnego typu dźwigane przez asystujących nam gospodarzy piszczały co chwilę, ale metan nie osiągał stężenia zagrażającego wybuchem. Natomiast pył unoszony podczas chodzenia praktycznie uniemożliwia robienie zdjęć - w świetle lampy błyskowej wygląda jakby padał śnieg....  
 

 
  Robiło się coraz ciaśniej i i ciaśniej  
 

 
  Aż w końcu chodnikiem nadścianowym doszliśmy do początku ściany wydobywczej, która okazała się nachylona pod jakimś potwornym kątem (pokład węgla jest nachylony).  
 

 
 

 
  Jak widać miejsca jest niesłychanie niewiele. Z lewej obudowa przenośnika zgrzebłowego z prawej obudowy zmechanizowane. Strach trzymać się czegokolwiek bo nie wiadomo która część jest elementem który  za chwilę będzie uruchomiony. Spągnice obudów przysypane miałem węglowym są śliskie jak lodowisko - ale jeżeli patrzeć tylko pod nogi co chwilę wali się głową w niskie elementy obudowy - bo światła tylko tyle co z naszych lamp czołowych...  
 

 
  Co jakiś czas trzeba minąć się z pracującym na ścianie górnikiem witając się zawsze górniczym pozdrowieniem "Szczęść Boże".  
  W ścianie pracował kombajn ścianowy, który mimo włączonego zraszania i zewnętrznego i wewnętrznego powodował takie zapylenie, że sfotografowanie czegokolwiek graniczyło z cudem.  
 

 
 

 
 

 
  Sterowanie tym ryczącym potworem odbywa się za pomocą pilota :)  
 

 
  Pył w powietrzu, sypiący się ze stropu węgiel spowodowały że już po chwili wszyscy wyglądaliśmy tak:  
 

 
 

 
  Wyleźliśmy ze ściany w całości i bez strat własnych. No ale skoro ściana była nachylona w dół to teraz chodnikiem podścianowym trzeba wyleźć w górę... Nie był to spacer, zapewniam....

Ale byłyśmy dzielne i dałyśmy radę. Dotarłyśmy na peron osobówki, wtłoczyliśmy się do wagoników i dojechaliśmy na podszybie, skąd klatka wywiozła nas na powierzchnię. Ale to nie koniec - dla równowagi windą zupełnie innego typu wywiezione zostałyśmy na górę wieży szybowej - 58m nad ziemią. Mieści się tam maszyna wyciągowa i jej sterownia.

 
 

 
 

 
 

 
  Nie ukrywam że wg. mnie te nowoczesne urządzenia nie umywają się nawet do pięknych maszyn parowych, które miały swoje dusze....  
  Ale widoczki z wieży były niekiepskie.  
 

 
 

 
  A tak wygląda różnica między pracownikami dołowymi i powierzchniowymi....  
   
  Po zjeździe na poziom ziemi czekała nas już tylko wizyta w łaźni - dość długa bo pokład węgla był dobrego gatunku - mocno tłusty i domycie się nie było łatwe, wizyta w izbie pamięci - kopalnianym muzeum i obiad w przemiłym towarzystwie. Wychodząc z łaźni dyrektorskiej ( a co!) jeszcze tylko rzut oka na normalną szatnię łańcuszkową.  
 

 
Spędziłam na kopalni prawie dniówkę - od 8 rano do 15-tej. Byłam zmordowana ale szczęśliwa - wrażenia były niesamowite! Niewiele kobiet miało możliwość zobaczyć to co ja!!!

 

 

Autor: Ewa Hordyniak

Gliwice 2008