Gliwickie Metamorfozy

Stary kościół pw św. Bartłomieja

Marek Klimurczyk

Zdjęcia: E. Hordyniak,

M. Malanowicz, B. Maliszewski, B. Wojtynek,

IV.2005

www.gliwiczanie.pl gliwickie_metamorfozy@op.pl  

 

 

       
   Kościółek zdobyty! Wleźliśmy gdzie się dało, nawet do wnętrza organów...
       
   Nawet po „zdobyciu” i dogłębnym „wyeksplorowaniu” budowla nie jest ani trochę mniej tajemnicza. A przez to nie traci nic ze swego uroku. Posępna i tajemnicza, milcząca bryła kościółka skrywa się latem w zieleni drzew, a gdy liście opadną cieszy oczy miłośników gotyckich budowli obronnych.
       
  Historia budynku kościoła utonęła w mrokach dziejów...    
       
   Nie sposób zacząć dzielić się skąpymi informacjami o budynku nie wspominając na wstępie o... Zakonie Templariuszy. O tym, że to właśnie oni położyli w 1232 roku kamienie pod fundamenty kościółka pisze każdy, kto opisuje ten zabytek, zaznaczając oczywiście słowo „legenda”. Jedno z dostępnych mi źródeł podaje nawet skąd ta legenda. Podobno z Triestu. Wszyscy, którzy piszą o Templariuszach dzielą się na dwie grupy o skrajnych opiniach. Jedna mówi, że Zakonu w okolicach nie było i koniec. Druga powiada, że legenda to prawda, a dowodem tego jest znak Zakonu umieszczony wewnątrz kościoła. Czerwony Krzyż Maltański istotnie stanowi część zachowanej polichromii kościoła. Jest on umieszczony tak sprytnie, że nie sposób go nie zauważyć. Patrzą na niego wierni w kościele kierując wzrok w kierunku ołtarza; widzi go również kapłan sprawujący mszę świętą. Prawda leży nie wiemy gdzie – nikt z nas nie wybiera się do Triestu...
     
   Pewne są następujące fakty: (Ich źródła podano na końcu, po zdjęciach)
     
   Kościół nie posiada ławy fundamentowej, a tym bardziej piwnic. Ściany z obciosanych kamieni wapiennych stawiane są na dużych kamieniach granitowych ułożonych w dwóch równoległych rzędach przedzielonych zaprawą z drobnych kamieni i wapna. Fundament zakrystii i kwadratowego prezbiterium jest jednolity, co świadczy o jednakowym czasie ich powstania. Źródła podają przełom XII i XIII wieku. Jest to najstarsza zachowana część kościoła. Prawdopodobnie (to słowo, jak zaczarowane, pojawia się we wszystkich źródłach) pierwotnie budynek miał konstrukcję drewniano-kamienną. Po przebudowie do dziś zachował konstrukcję kamienno-ceglaną. Pierwszej przebudowy dokonano w 1447 roku. Wówczas kształtuje się obecna jego bryła – do prezbiterium dodana zostaje prostokątna nawa. Ponieważ kościół jest orientowany, czyli zwrócony prezbiterium na wschód w kierunku Jerozolimy i Ziemi Świętej, można powiedzieć, że to wtedy dodano ściany północną i południową. Wieży jeszcze nie ma. Zostanie dodana w XVII wieku podczas następnej, ostatniej przebudowy. Nastąpiła ona po 1626 roku i poprzedzona została smutnymi wydarzeniami. Jak mówi historia naszego miasta w roku 1623 Gliwice spaliły przedmieścia, przygotowując się do obrony przed duńskimi wojskami gen. Ernesta Mansfelda von Wallenstein. Po zakończeniu bitwy, zwycięskiej dla gliwiczan m.in. dzięki walecznej postawie ich żon i matek (znany wątek legendy z dużą ilością gorącej kaszy jaglanej), kościół przedstawiał widok opłakany. Czy była to zasługa wojsk duńskich, czy przygotowań obronnych nie wiadomo. W każdym razie to wtedy powstaje wieża i odbudowane zostają ściany nawy. Wtedy zmienione zostaje sklepienie prezbiterium. Wtedy też kościół nabiera wyglądu znanego nam, współczesnym.
   Zanim zaprosimy do zdjęć, które mówią w zasadzie wszystko, bo cała reszta to tylko domysły i setki niedokończonych badań, jeszcze parę uwag o elementach architektury kościoła. Reprezentuje on typ trójczłonowej, wczesnogotyckiej świątyni, który wykształcił się na terenach Śląska w XIII wieku, składającej się z prostokątnej, salowej nawy i dodanego do niej, od strony wschodniej z reguły węższego i niższego, zakończonego prostą ścianą prezbiterium oraz wieży-baszty dobudowanej w osi kościoła od strony zachodniej. Należy do grupy tzw. świątyń inkastelowanych, czyli posiadających funkcje i cechy obronne. Tego dowiodą zdjęcia. Warto zwrócić uwagę na zachowane i częściowo zniszczone bezpowrotnie (ścienne), a częściowo zakonserwowane (na sklepieniu prezbiterium) freski datowane na wiek XVII, a odkryte w 1972 roku. Najcenniejsza jest polichromia figuralna sklepienia prezbiterium przedstawiająca drzewo genealogiczne Świętej Rodziny. Jest to sklepienie kolebkowe z lunetami. Warto przyjrzeć się z zewnątrz murom otaczającym wzniesienie, na którym stoi kościółek. Łuk muru przy samej ulicy Toszeckiej (przy przejściu dla pieszych) wykonany jest z jakby równiejszych i bardziej „udających” wiekowe kamieni. Istotnie, to najnowsza część muru powstała po likwidacji ozdobionych bramą wejściowych schodów widocznych na starych pocztówkach z lat 30-tych XX wieku. Na pocztówkach z tego okresu zwraca również uwagę drewniana dobudówka do południowej (od strony ul. Bernardyńskiej) ściany wieży. Na swój własny użytek nazwaliśmy ją „szopą”. Do dziś na ścianie widać pasy zaprawy uszczelniającej połączenie stromego dachu „szopy” ze ścianą wieży. Widać również zamurowany otwór drzwiowy ujęty w gotycki łuk z cegły klinkierowej. Od wewnątrz w tym miejscu jest wnęka wejściowa. „Szopa” kryła bowiem zewnętrzną klatkę schodową na wieżę, dzięki której dzwonnik mógł dostać się do środka bez potrzeby wspinania się na chór. Chór był zresztą od chwili wybudowania zamykany i nie ma dziś możliwości wyjścia na wieżę bez pokonania całego systemu zamków i zameczków...
   Na koniec dygresja. Nie wyobrażam sobie, by kiedyś zrobiono z tym kościółkiem coś takiego, co zrobiono z zamkiem w Chudowie. Cały klimat by się stracił.... Ale, że jest to obiekt sakralny, to mam nadzieję, że nikt na taki pomysł nie wpadnie, by „Starego Bartłomieja” odkurzyć i odebrać mu jego tajemniczą posępną szarość...
   A teraz niech wreszcie przemówią zdjęcia.
       

Dodatek: Proboszczowie parafii św. Bartłomieja