„GLIWICKIE METAMORFOZY”

Muzeum Śląskie – Katowice

Ewa Hordyniak

 

II.2017

www.gliwiczanie.pl gliwiczanie_metamorfozy@op.pl  

 

POWRÓT NA SZLAK

 

 

 
   Po nowym roku niezawodna Iwonka ucieszona dniem wolnym zwołała nas na wyjazd do Katowic – do Muzeum Śląskiego. Nie byłam, a dużo sprzecznych opinii słyszałam, więc trzeba obejrzeć na własne oczy. Moje starsze, architektoniczne dzieci były zachwycone projektem, moje ślubne szczęście było zdegustowane połączeniem skrajnie odrębnych stylów, narzekał prawie jak ja na piramidy pod Luwrem. No to pojechaliśmy.
   Nowy kompleks budynków Muzeum Śląskiego, znajdujący się na terenie dawnej Kopalni Węgla Kamiennego Katowice, wraz z innymi powstającymi tutaj instytucjami tworzy Strefę Kultury – nowe centrum życia kulturalnego miasta – tak twierdzą na stronie internetowej. 
   To nie jest oczywiście tak, że przedtem Muzeum nie istniało – jego historia sięga 1929 roku, dzięki Towarzystwu Muzeum Ziemi Śląskiej.
Już w 1936 roku rozpoczęto budowę jednego z najnowocześniejszych w ówczesnej Europie gmachu Muzeum Śląskiego, którego autorem był Karol Schayer. Niestety mimo zakończenia prac budowlanych w 1939 roku, budynek nie doczekał się oficjalnego otwarcia. Zakończenie prac zbiegło się z wybuchem II wojny światowej i zamiast otwarcia była grabież symbolu polskości dokonana przez hitlerowców. Część zbiorów, którą udało się ocalić przed zniszczeniem przewieziono do Landesmuseum w Bytomiu, dzisiejszego Muzeum Górnośląskiego.
Restytucja Muzeum Śląskiego nastąpiła w grudniu 1984 roku. Tymczasową siedzibą muzeum został budynek dawnego hotelu z przełomu XIX i XX wieku, położony przy al. W. Korfantego 3, a dyrektorem został dr Lech Szaraniec. Adaptacja czteropiętrowego gmachu trwała do 1992 roku, kiedy to udostępniono ostatnie sale ekspozycyjne.
   Teraz nowy kompleks przyciąga zwiedzających nietypowymi rozwiązaniami.
Główną częścią kompleksu architektonicznego Muzeum Śląskiego stanowi ośmiokondygnacyjny  budynek, w którym aż 3 poziomy znajdują się pod ziemią. (To zdanie zaczerpnęłam ze strony muzeum - ale jako żywo 8 kondygnacji to ja tam nie widziałam, chyba że każdy rząd szklanych tafli liczono za kondygnację).
   Pogoda była hmmm.... niby piękna, ale obnażająca koszmarny smog wiszący nad aglomeracją – niebo bez chmurki było szaro-bure....
 
     
     
     Rozrzucone po rozległym terenie szklane klocki przetykane starannie odrestaurowanymi zabytkowymi budynkami kopalnianymi robi istotnie dziwne wrażenie. Chyba jestem staromodna – nieszczególnie mi takie połączenie odpowiada.
   Gdy przyjechaliśmy na miejsce temperatura powietrza wynosiła jakieś -10, więc zachwyciliśmy się jak pięknie mróz pomalował szkło tych klockowatych budynków.
 
     
   
 
   Do momentu gdy się skapnęliśmy,  że to nie mróz tylko takie szkło...... Ale efekt fajny.
   Wchodzimy do głównej budowli kupić bilety, poddać się kontroli jak na lotnisku i zwiedzać. Aby nie czuć się uwiązanym, rozleźliśmy się każdy w swoją stronę, umówiwszy się uprzednio na zbiórkę o 12-tej pod kawiarenką.  
 
     
 
     Galerię sztuki polskiej obleciałam z poczucia obowiązku, choć były tam prace przyciągające uwagę, tudzież prace tak charakterystyczne, że nawet taki laik jak ja rozpoznawał natychmiast Hasiora tudzież Beksińskiego...  
     
     
     
   
     
     Płynnie przechodzi w galerię plastyki nieprofesjonalnej, z malarstwem głównie śląskich artystów nieprofesjonalnych, takich jak E. Sówka czy B. Krawczuk.
   Ale potem schodzimy niżej i trafiamy na ekspozycję "Światło historii. Górny Śląsk na przestrzeni dziejów". Wchodzimy na kopalnię "Katowice" i przechodzimy przez wieki skomplikowanej i pokręconej historii tych terenów.....
 
     
   
     
     Ta wystawa to opowieść o Górnym Śląsku od czasów najdawniejszych do roku 1989. Nie będę opisywać i pokazywać całej ekspozycji, to trzeba po prostu zobaczyć bo warto!!!! Przedstawione są najbardziej charakterystyczne kamienie milowe w historii regionu, jest mnóstwo dokumentów i informacji niesłychanie ciekawych, a co ważniejsze podanych w bardzo atrakcyjnej formie – nie ma tam łażenia od gablotki do gablotki, chodzi się kawałkiem kopalni, wnętrzem pałacu miejscowych przemysłowców, kafejką XIX wieczną, ulicami poplebiscytowych miast, siermiężnym blokowiskiem. A informacje podawane są w atrakcyjnej interaktywnej formie, chwilami można czuć się bardzo zaskoczonym, jak ja, gdy oglądałam naturalnej wielkości rodzinę bogatego przemysłowca pozującą na tarasie swej posiadłości – patrzę, no pewnie zdjęcie, ale nagle jedna z dam zaczęła się wachlować, druga z nudów rozglądać po niebie, a pies leżący u ich stóp zaczął się drapać.... Efekt świetny.  
 
     
     
     
     
   
     
   
     
     
 
   Nawet można obserwować codzienne życie toczące się w mieszkaniach bloku z wielkiej płyty. Generalnie – REWELACJA!!! Polecam każdemu, to nie jest zwykłe muzeum, to jest coś niezwykłego!  
   Potem podreptałyśmy małą grupką na ekspozycję "Laboratorium przestrzeni teatralnych – przeszłość w teraźniejszości".
   Wystawa prezentuje najbardziej znaczące dokonania teatru europejskiego, począwszy od jego antycznych korzeni, aż po poszukiwania sceny współczesnej. Jej kompozycja opiera się na koncentrycznym układzie dwóch następujących po sobie kręgów: w pierwszym makiety i wizualizacje historyczne ukazują przeobrażenia przestrzeni teatralnych, w drugim zaprezentowano przykłady zastosowania historycznych modeli w polskim teatrze.  
I znowu ekspozycja nietypowa – część eksponatów nie tylko można, ale należy pomacać – np. zbudować makiety przestrzeni teatralnych.
 
     
   
     
     Następnym przystankiem była ekspozycja Izraelskiego artysty Dani Karavana "Reflection". No cóż – zeza można było dostać, tudzież zawrotów głowy, ale za to po zdjęciu butów można było wejść do wnętrza instalacji.  
     
   
     
     Chwilę później trafiłam na moment, gdy nikogo tam nie było.... Wrażenie.... psychodeliczne.....  
     
   
     
     Dochodziła 12-ta, kierowniczka wycieczki już czekała – poszliśmy na kawę, powymieniać się wrażeniami, a w muzealnym sklepiku kupiłam pamiątkowy drobiazg. Fajne nazwy mają w kawiarni, np. kawa "Szwarno dziuocha".  
     
   
     
   
     
     W budynku głównym są jeszcze darmowe ekspozycje czasowe, ale Meg i ja udałyśmy się do dawnego budynku magazynów ubrań, gdzie akurat gościła ekspozycja "Józef Szajna. Kanon i remix przestrzeni polskiego teatru XX i XXI w.". Kuratorem wystawy jest syn artysty – Łukasz Szajna: malarz, grafik, performer. Prezentuje on prace i archiwum ojca w muzeach oraz galeriach sztuki współczesnej Polsce i za granicą.  
     
   
     
     Potem jeszcze popętałyśmy się wśród szklanych klatek, żałując, że w tę pogodę nie funkcjonuje panoramiczna winda na szyb wyciągowy.  
     
   
     
   
     
   
     
     Podsumowując – rewelacja!! Polecam każdemu, kto ma chwilkę i możliwość dojazdu (najwygodniej autem, przy muzeum funkcjonuje ogromniasty darmowy parking). Warto obejrzeć nie tylko aby przybliżyć sobie niełatwą historię tych terenów, ale także żeby zobaczyć jak w XXI wieku może i powinno wyglądać muzeum.